łypnięciem oka. Uniósł ku niej płaską flaszkę i wypił jej zdrowie iście zabójczym haustem
trunku. Alec posłał mu lodowate spojrzenie i posadził sobie Becky na kolanach. Gdy nadeszła jego kolej, położył kolejne dwa czerwone sztony na białym krążku i zastukał w blat palcem. Rozdający dał mu trzecią kartę. - Trójka! - wykrzyknęła Becky i zaraz zamilkła. Alec miał więc dziewięć punktów, a do wygranej trzeba było dwudziestu jeden. Jeszcze dwa czerwone sztony znalazły się na krążku. Alec poprosił o kolejną kartę. Tym razem była to piątka. Pięć i dziewięć - czternaście. Inni gracze wokół stołu wstrzymali dech na ten widok, lecz Alec bez śladu podniecenia zażądał piątej karty. Oby tylko okazała się nią siódemka! Mieli teraz w zakładzie trzydzieści gwinei. Rozdający dał Alecowi piątą i ostatnią kartę - szóstkę. Becky spojrzała na nią z przygnębieniem. A więc nie wygrali. Mieli tylko dwadzieścia punktów. Usłyszała jednak, jak jeden z graczy mówi do Aleca: „Niezła robota, sir” i spostrzegła błysk w jego oku, gdy uprzejmie odparł: - Jeszcze zobaczymy. - Myślałam, że musimy mieć dwadzieścia jeden punktów - szepnęła. - Tak, ale dwadzieścia bije wszystko prócz dwudziestu jeden. - Och! Gdy przyszła kolej na innych, niektórzy uzyskali mniej punktów niż Alec, inni znów mieli ich więcej - określano to, jak Becky szybko się dowiedziała, słowem „wybuch” - i tym rozdający natychmiast zabierał postawione sztony. Wreszcie, w ostatniej turze, rozdający odkrył swoją, leżącą grzbietem do góry kartę, dziesiątkę, co dawało mu w sumie osiemnaście punktów. Musiał teraz wypłacić równe udziały każdemu z tych, którzy mieli punktów dziewiętnaście, a ponieważ Alec ze swoimi dwudziestoma punktami wygrał, otrzymywał podwójną liczbę sztonów. - Dobre zagranie, milordzie - mruknął rozdający, popychając ku niemu dwa zielone sztony i dwa czerwone. Becky patrzyła na niego oszołomiona. - Wygrałeś sześćdziesiąt funtów! Uśmiechnął się dyskretnie. Becky zrozumiała, że Alec cieszy się ogromnie, lecz nie okazuje tego, jak przystało prawdziwemu graczowi. - Podoba mi się to - wyszeptała, sadowiąc mu się wygodniej na kolanach. - Każdy lubi wygrywać. Mówią, że wygrana działa jak afrodyzjak - wymruczał jej prosto w ucho. - Jak co? - spytała naiwnie. Parsknął przyciszonym śmiechem. - Wyjaśnię ci później. Rozdający zgarnął wszystkie karty i wsunął je pod spód talii. - Czy nie powinien ich potasować? - spytała, lecz Alec tylko trącił ją nosem w szyję. - Nie, dopóki ktoś nie uzyska dwudziestu jeden punktów. Podobają mi się twoje - włosy - wymruczał, a jego ciepły oddech owionął jej ucho. - Są takie ładne. - Becky za pomocą dwóch grzebieni upięła fryzurę z tyłu głowy, a na kark zwisało jej kilka niesfornych pukli. Alec powiódł po nich ustami, gdy kilku graczy wstało od stołu, a inni zajmowali ich miejsca. Becky zerknęła na nich nerwowo. - Wyglądasz tak niewinnie w różowym - ciągnął Alec - że aż mnie bierze chęć, żeby cię sprowadzić z drogi cnoty, lubię twój kark. - Przestań! - syknęła. - Musisz się skoncentrować. - Jesteś moją muzą, cherie. Dajesz mi natchnienie. - Ile są warte te zielone sztony? - Dwadzieścia pięć funtów. - Przy tych słowach dotknął lekko palcami jednego z nich. A więc stawka była dużo wyższa niż za pierwszym razem. Becky stwierdziła, że musi zaufać Alecowi. Starszy pan znów rozdał po dwie karty wszystkim siedmiu graczom, pozostawiając sobie odkrytą czwórkę i jedną zakrytą kartę. Alecowi dostała się para siódemek, w którą wpatrywał się intensywnie. - Czy jesteś przesądna? - Trochę. - W takim razie daj mi całusa na szczęście. - Nadstawił policzek. Uśmiechnęła się i zrobiła to, o co prosił. Alec z wolna położył kolejny zielony szton w „skrzynce” i dwukrotnie