uderzył go w plecy i Sebastian stracił równowagę.
Poleciał do przodu. Przez krótki moment miał wrażenie, że zawisł w powietrzu i że jest własnym dziadkiem, który za chwilę spadnie w dół, ponosząc śmierć. Tylko że w tej śmierci nie byłoby nic bohaterskiego. Wyszkolenie i doświadczenie szybko doszły do głosu, wymiatając z jego głowy wszelkie myśli. Przycisnął brodę do piersi, by ochronić głowę, i pozwolił, by pośladki i ramiona przyjęły na siebie impet upadku. Uderzył o skałę, odbił się, znów uderzył o skałę, jeszcze raz się odbił i wpadł do wody. Była lodowato zimna. Od uderzenia całe jego ciało zapiekło. Sebastian przez moment pomyślał o Platonie, który takie rzeczy robił rutynowo. Poszedł na dno, uderzył kolanami w skałę i obtarł sobie twarz o żwir, niemal instynktownie pamiętał jednak, żeby nie połykać wody. Odbił się od dna i wypłynął na powierzchnię. Lawina wpadała właśnie do zbiornika. Przez skalną krawędź sypały się kamienie, grudki ziemi i sosnowe igły. Sebastian nie czekał, aż uderzy go następny kamień, tylko najszybciej, jak potrafił, przepłynął na drugą stronę i oparł się o skałę. Wziął kilka oddechów i podciągnął się na rękach na skalną krawędź. Po twarzy spływała mu krew i kręciło mu się w głowie. Tuż pod sobą miał dziesięciometrowy uskok do następnego zbiornika. Gdyby poziom wody był trochę wyższy, prąd przeniósłby go nad krawędzią i zrzucił w dół. Poczuł, że robi mu się ciemno w oczach. Dziadku, pomyślał, i zemdlał. Wiedział, że był nieprzytomny zaledwie przez kilka sekund. Spróbował poruszyć ramionami i jego głowę przeszył piorunujący ból. Z trudem podniósł się na rękach i kolanach, i rozejrzał dokoła. Ktoś rzucał w niego kamieniami. To nie były dzieci. Nie był to również wypadek. Ktoś celowo zepchnął go do wodospadu, a to oznaczało, że nadal jest łatwym celem. Z góry doskonale było go widać. Jeden dobrze wymierzony kamień mógłby dokończyć dzieła. Przypomniał sobie chrząknięcie, które usłyszał przed upadkiem. Był zdekoncentrowany, bo jego myśli błądziły w przeszłości. To kolejny dowód, że nie powinien był tu przyjeżdżać. Trzeba było zostać w domu i przysłać Platona, Jima Chargera albo Happy Ford, żeby zajęli się problemami Lucy. Formalnie Sebastian nadal był szefem firmy, ale faktycznie to Plato zarządzał wszystkim przez ostatni rok. Poszukał na skale uchwytu dla rąk, przeklinając własną dekoncentrację. Lucy, wspomnienia. Toksyczna kombinacja. Przesunął się w cień, przytrzymując się wystających korzeni sosny. W głowie dudniło mu z bólu. Wiedział, że ma tylko jedną szansę. Jeśli nie uda mu się podciągnąć do góry za pierwszym razem, to wyląduje w wodzie. Ignorując ból i zawroty głowy, mocno pochwycił korzeń i podciągnął się do góry. Korzeń pękł, Sebastian zdążył jednak drugą ręką znaleźć inny, mocniejszy. Po chwili leżał już na suchej ziemi, w cieniu sosny. Ręce miał zakrwawione, po skroniach