wszyscy mężczyźni są tak hojnie obdarzeni przez naturę? Odwrócił się wprawdzie, udając
skromność, ale gdy ściągnął spodnie, Becky napiła się wina po raz drugi. - Co się stało? - spytał, gdy się zakrztusiła. Spojrzał na nią, nagi i najzupełniej swobodny. Pokręciła głową bez słowa. - Może klepnąć cię w plecy? - spytał. - Nie trzeba - wyjąkała w końcu. - Wszystko w porządku. - Na pewno? - Daję słowo! - jęknęła, a potem okręciła się wkoło i wybiegła z pośpiechem. Zdziwiło go to, ale po chwili roześmiał się głośno. - Spłoszyłaś się, kochanie? - Oj, przestań! - zawołała z daleka. - Myślisz, że droczyłbym się z tobą naumyślnie? Przenigdy! Próbowała odpowiedzieć coś gniewnie, ale w jakiś dziwny sposób nie umiała powstrzymać się od śmiechu. 3 Gdy Becky weszła do salonu, natychmiast poczuła apetyczne zapachy rozchodzące się z koszyka. Zdjęła z niego firmową serwetkę i wyjmowała po kolei - z okrzykami zachwytu - chleb, spory kawał cheddara, plastry zimnego mięsa, zawinięte w cieniutką gazę, przecieraną zupę, ciepły jeszcze pudding, dwa ciastka z morelami, truskawki, a nawet butelkę szampana. Kusiło ją, żeby zacząć jeść, nie czekając na Aleca, ale uznała, że byłoby to w niewybaczalnie złym guście. Z najwyższym wysiłkiem pohamowała głód i postanowiła rozejrzeć się dokoła. Ze świecznikiem w ręce okrążyła pokój, podziwiając obrazy starych mistrzów, greckie urny i empirową kanapę krytą atłasem w paski. Zajrzała też do bawialni, ale gdy uchyliła podwójne drzwi, cofnęła się pospiesznie. Ziało tam pustką. Nie było mebli, tylko goły parkiet i pusty gzyms do zawieszania obrazów. Kiedy uważniej przyjrzała się salonowi, dostrzegła puste miejsca, które powinny były zajmować smukłe meble z nóżkami zakończonymi na kształt zwierzęcych łapek. Na ścianach widniały jaśniejsze prostokąty po obrazach, które zapewne sprzedano, by właściciel mógł wydostać się z tarapatów finansowych, o których wspominał. Przypomniała sobie, co mówił o zyskaniu i utracie fortuny. Poczuła współczucie, zdając sobie sprawę, że Alec robił, co mógł, byle zachować pozory godności. Coś ją zaniepokoiło. Skoro miał finansowe trudności... A jeśli znajdzie Różę Indry w szufladzie komódki? Już miała biec z powrotem do gotowalni, ale nagle zdecydowała, że może mu zaufać. Sądząc z jego wytwornego mieszkania, potrafiłby ocenić wartość kamienia i określić, czy byłaby w stanie odkupić swój dom. Nie mogła się jednak zdecydować. Właśnie wtedy Alec wynurzył się z gotowalni. - Myślałem, że już zasiadłaś do kolacji. Miał na sobie luźne spodnie z naturalnego lnu, podobne, jak na ironię, do kozackich hajdawerów. - Ja... ja czekałam na ciebie. - Zerknęła na niego podejrzliwie, lecz niewinne spojrzenie mówiło wyraźnie, że nie znalazł rubinu. Dzięki Bogu. - Nie musisz się ze mną dzielić jedzeniem, jest dla ciebie. - Nigdy bym tego wszystkiego sama nie zjadła. - No, w takim razie... - mruknął i przysunął sobie krzesło. Becky dygnęła wdzięcznie i usiadła obok. - Mam nadzieję, że ci będzie smakowało. Watier słynie w całym Londynie. - Pyszne - odparła, unosząc łyżkę do ust. - Prawie tak dobre, jak to, co sama gotuję na wsi. - Umiesz gotować? - zdumiał się. Wsparty łokciem o stolik, patrzył na nią z dziwnym uśmiechem. - O co ci chodzi? - spytała, zamierając w pół ruchu. - Jesteś jedyną znaną mi kobietą, która umie gotować. - Zaczął energicznie wycierać ręcznikiem włosy. Z rozwichrzoną fryzurą wyglądał niewiarygodnie chłopięco. - Czy mogę otworzyć szampana? - Nigdy go jeszcze nie piłam. - Jeśli zamierzasz zrobić karierę jako wyrafinowana londyńska kurtyzana, musisz do